Nawet dziś, po ponad trzydziestu latach, nie sposób przecenić znaczenia tego krążka zarówno dla zespołu, jego dalszej kariery, jak i dla całego muzycznego nurtu hard rocka i heavy metalu. Na kartonowym pudełku pierwszego amerykańskiego wydania CD widnieje komentarz głoszący, że heavy metal narodził się wraz z albumem "Machine Head". Można się z tym nie zgadzać, można temu przyklasnąć - jedno jest wszakże pewne. Ciężki rock lat 70. i 80. z estetyki "Machine Head" czerpał pełnymi garściami (by wymienić tu choćby sterylne superprodukcje Judas Priest i Def Leppard, czy wirtuozerskie pojedynki dwóch gitarzystów Iron Maiden). Zwróćmy przy okazji uwagę, że żadne z późniejszych studyjnych nagrań "Wielkiej Trójki" (Zeppelin, Purple, Sabbath) nie miało już tak przełomowego znaczenia dla rozwoju gatunku. Chyba że za ostateczny "rzut na taśmę" uznamy wydane trzy lata później monumentalne "Physical Graffiti" Page`a, Planta, Jonesa i Bonhama - co jednak należy już do zupełnie innej bajki... Z "Machine Head" zadowoleni byli wszyscy muzycy. Jon Lord podkreślał, że płyta stanowi artystyczną kulminację pomysłów zawartych na "In Rocku", dodając przy tym że opracowując materiał na kolejny album, zespół będzie musiał zacząć penetrować nowe obszary. Niektórzy mówią, że nie posunęliśmy się ani o krok do przodu w stosunku do "In Rock". Sądzę więc, że powinniśmy odtąd zacząć mierzyć nieco wyżej. Pod każdym względem. Jedynym, maleńkim zastrzeżeniem, jakie mam odnośnie tej płyty jest to, że nie znalazła się na niej żadna spokojniejsza, balladowa kompozycja - zwierzał się Jon. Glover nie miał natomiast żadnych wątpliwości: Praca nad albumem była dla mnie najradośniejszym przeżyciem - wspaniała atmosfera, świetnie brzmienie. To widać i słychać - i na pewno miały z tym wiele wspólnego warunki, w jakich płyta powstawała. Mieliśmy już dosyć zwykłych studiów nagraniowych, ponieważ uzyskanie dobrego brzmienia, czy też tego, co uważamy za dobre brzmienie, jest tam bardzo trudne. Omawiając "Machine Head" Roger podkreślał też pewną zmianę filozofii gry u poszczególnych muzyków: Mały Ian jest wyśmienitym technikiem, ale w ciągu ostatnich paru lat jego gra bardzo się uprościła i rozluźniła. Podobnie Ritchie, który wcześniej grał najszybciej na świecie, nie jest już zainteresowany popisywaniem się swą wirtuozerią. To naprawdę najtrudniejsza rzecz - aby coś było proste, a zarazem dobre. Ale właśnie o to nam obecnie chodzi. Pod wieloma względami płyta zdaje się potwierdzać zdanie Glovera. Ian Paice wciąż zadziwia błyskotliwą techniką ("Pictures Of Home", "Space Truckin`"), nie stroniąc jednocześnie od bardziej oszczędnego akompaniamentu ("Smoke On The Water", "Never Before"). Solówka Ritchiego w "Highway Star" to być może jedna z najwybitniejszych partii gitary solowej w ogóle. Z drugiej strony jego riffy i gra rytmiczna, świadczą o wyjątkowym wręcz wyczuciu rockowej frazy i swoistym "zmyśle konstrukcyjnym". Rocznicowe "Machine Head" wydane zostało nadzwyczaj starannie (pudełko w pudełku a w nim... jeszcze jedno pudełko - z pewnością przyświecała temu troska o odpowiednie zabezpieczenie ppoż., wszak nieźle się chajcowało podczas nagrywania płyty). Od strony edytorskiej, oprócz pudełek znajduje się tu również starannie wydana 28-stronicowa książeczka poświęcona historii powstania płyty, mały albumik wydany z okazji 100-lecia EMI, i - jakby nie liczyć - dwie płyty. W tym miejscu należy nadmienić o jeszcze dwóch innych wersjach nowego "Machine Head". Pierwsza z nich przeznaczona jest dla zatwardziałych zwolenników winylu. Podwójny album wydano w oryginalnej rozkładanej okładce, a każda z płyt zawiera materiał umieszczony na odpowiednich krążkach CD. Brak jest tu jednak oddzielnej książeczki, a wszystkie informacje zamieszczone są na kopertach poszczególnych płyt. Druga wersja wydania kompaktowego jest wierną kopią rozkładanej okładki analogu. Do niej dołączony jest 20-stronicowy album formatu A4, zawierający zdjęcia wykonane podczas sesji - zarówno grupowe jak i indywidualne. Jest to wersja promocyjna rozsyłana dziennikarzom i stacją radiowym. Muzycznie, każda z płyt wygląda identycznie. Pierwsza płyta zawiera współczesne remiksy dokonane przez Rogera Glovera oraz "nową" wersję "Ślepca". Druga część to zramasterowany oryginalny album wraz z "When A Blind Man Cries" oraz quadrofoniczne miksy, w których możemy posłuchać innych solówek Ritchiego. Mamy więc dwa spojrzenia na tę samą płytę: oryginalne (z 1972 roku), oraz współczesne (z 1997). O tym, że jest to naprawdę kamień milowy w historii rocka niech świadczy fakt, że w 2002 ukazała się płyta DVD z serii "Classic albums" pokazująca pracę nad właśnie tym albumem. Możemy prześledzić wszystkie szczegóły pracy nad takimi klasykami jak "Smoke On The Water", "Highway Star", "Lazy" czy "Space Truckin'". Od momentu wydania tej płyty praktycznie nie odbył się koncert bez nieśmiertelnego "Smoke..." czy innych killerów z tej płyty, a wiosną 2004 podczas trasy po Ameryce zespół zdecydował się zagrać cały materiał z płyty wraz z "When A Blind Man Cries" od pierwszej do ostatniej sekundy w takiej kolejności jak na płycie. To hołd złożony temu albumowi. Roland Bury, Tomasz Szmajter
|