"Na dzisiejszym rynku muzycznym istnieje cała grupa wokalistek, którą wszyscy uporczywie klasyfikują jako 'jazzowe' a z jazzem de facto nie mają one wiele wspólnego. Śmiało można zaliczyć do nich Diane Krall, Katie Melua'e czy Annę Marię Jopek o efemerydach typu Ives Mendes nie wspominając. Dla większości bowiem producentów, wydawców, ale i słuchaczy 'jazz' jest słowem nobilitującym muzyczne doznania, podnoszącym ich wartość więc jeżeli coś ma być 'dobre' lub 'lepsze' to świetnym zamiennikiem może być 'jazzowe'. Drugim problemem jest to, iż do jazzu wrzuca się to wszystko, co o jazz choćby się ociera a jest trudne do sklasyfikowania.
W przypadku Sinne Eeg możemy mówić o pewnych podobieństwach, jednak płyta ta jazzowa jest w o wiele większym stopniu niż nagrania Diany Krall czy Inger Marie Gundersen: wokalistka improwizuje głosem (nie ma tu jakiś porywających solówek czy karkołomnych przejść), swinguje - owszem, z wyczuciem niczym rasowy muzyk z drugiej strony Atlantyku. Eeg towarzyszy klasyczne jazzowe trio z fortepianem (czasami, w niektórych dołączają także instrumenty dęte), którego muzycy pozwalają sobie na improwizowane wycieczki czy pasaże. Znakomicie wypadają dialogi Eeg z kontrabasistą Mortenem Ramsbolem oraz gościnnie pojawiającym się Thomasem Fonnesbakiem. Jeżeli szukać podobieństw to Sinne Eeg bodaj najbliższa jest kanadyjskiej wokalistce Holy Cole - a to rekomendacja znakomita. Ale od swojej starszej koleżanki ma głębszy i ciemniejszy głos. Przy tym to w moim odczuciu najbardziej "amerykańska" z europejskich wokalistek, czująca tą muzykę - śpiewa także własne kompozycje - jak mało kto. Nie ma na tej płycie, co prawda, mroczniejszych utworów, ale wykonując balladowy repertuar Sine Eeg nie ma sobie równych. Potrafi śpiewać, potrafi wyczarować ze zdawałoby się banalnego tematu - perełkę, uwodzi i kołysze pozostawiając jednak towarzyszącym muzykom sporo miejsca by mogli po prostu pograć. Piękne nagranie!"
|