Ciężka praca zawsze jest kluczem do sukcesu - jednakże tylko ona nie wystarczy, jeśli nie posiada się pewnej dawki znaków szczególnych, odróżniających od reszty, a także nieustannego dążenia do dodawania czegoś nowego. Od początku swojej kariery Sonata Arctica doskonale zdawała sobie z tego sprawę i starała się stosować tę formułę, co z kolei zaowocowało sześcioma albumami sprzedanymi w imponującej liczbie ponad 600 tys. kopii. Wszystko zaczęło się od wydanego w 1999 roku krążka "Ecliptica", który dość szybko stał się klasyczną pozycją power metalu, i dotarło do roku 2009, kiedy miał premierę mocno progresywny, jednakże posiadający wszelkie znaki szczególne stylu Sonata Arctica album "The Days Of Grays". Mając na koncie sukcesy, w tym złote płyty w Finlandii dla każdego z wydawnictw, także kompilacji oraz pierwszego koncertowego DVD "For The Sake Of Revenge" (2006), oczekiwania względem nowego, siódmego krążka zespołu były bardzo duże. Nasuwało się pytanie - w którym kierunku pójdzie grupa pod względem stylistyki?Album "Stones Grow Her Name", który Sonata Arctica zarejestrowała w różnych fińskich studiach, a który zmiksował Mikko Karmila (m.in. Stratovarius, Amorphis, Children Of Bodom) w Sonic Pump Studios, zaś zmasterował Svante Forsbńck w studio Chartmakers, jest dowodem na to, że niemożliwe jest jednak możliwe. Krążek przyjemny w słuchaniu jest jednocześnie wielkim krokiem naprzód. Sonata Arctica sięga na nim także głęboko w swoją przeszłość, łącząc w 11 nowych powermetalowych perełkach chwytliwość i eksperymenty płyty "Unia" (2007). Lecz nie zapomina o ostrości i surowości ("Shitload O'Money"), nieprawdopodobnie łatwo zapadających w ucho chórkach ("Losing My Insanity"), hymnach o niebiańskiej wprost wzniosłości ("Alone In Heaven"), poruszających emocje balladach ("Don't Be Mean"), zbudowanych na głębokim lirycznym fundamencie, a zaprezentowanych z imponującą pasją, dającą słuchaczowi nieodparte wrażenie, że to coś więcej niż tylko muzyka. Każde słowo, każda linijka tekstu, każdy gitarowy riff, solo klawiszy, zagrywka perkusyjna, kryją w sobie coś do odkrycia.
Przez dwa lata pracowaliśmy bardzo ciężko, grając koncerty promujące naszą poprzednią płytę »The Days Of Grays« i pisząc nowe piosenki. Ale ten wysiłek się opłacił! Ponownie przedstawiamy Wam nowe elementy, inne klimaty, nastroje, aby nasza muzyka żyła..."" (Tony Kakko, wokalista i klawiszowiec Sonata Arctica)Ciężka praca zawsze jest kluczem do sukcesu - jednakże tylko ona nie wystarczy, jeśli nie posiada się pewnej dawki znaków szczególnych, odróżniających od reszty, a także nieustannego dążenia do dodawania czegoś nowego. Od początku swojej kariery Sonata Arctica doskonale zdawała sobie z tego sprawę i starała się stosować tę formułę, co z kolei zaowocowało sześcioma albumami sprzedanymi w imponującej liczbie ponad 600 tys. kopii. Wszystko zaczęło się od wydanego w 1999 roku krążka ""Ecliptica"", który dość szybko stał się klasyczną pozycją power metalu, i dotarło do roku 2009, kiedy miał premierę mocno progresywny, jednakże posiadający wszelkie znaki szczególne stylu Sonata Arctica album ""The Days Of Grays"". Mając na koncie sukcesy, w tym złote płyty w Finlandii dla każdego z wydawnictw, także kompilacji oraz pierwszego koncertowego DVD ""For The Sake Of Revenge"" (2006), oczekiwania względem nowego, siódmego krążka zespołu były bardzo duże. Nasuwało się pytanie - w którym kierunku pójdzie grupa pod względem stylistyki?Album ""Stones Grow Her Name"", który Sonata Arctica zarejestrowała w różnych fińskich studiach, a który zmiksował Mikko Karmila (m.in. Stratovarius, Amorphis, Children Of Bodom) w Sonic Pump Studios, zaś zmasterował Svante Forsback w studio Chartmakers, jest dowodem na to, że niemożliwe jest jednak możliwe. Krążek przyjemny w słuchaniu jest jednocześnie wielkim krokiem naprzód. Sonata Arctica sięga na nim także głęboko w swoją przeszłość, łącząc w 11 nowych powermetalowych perełkach chwytliwość i eksperymenty płyty ""Unia"" (2007). Lecz nie zapomina o ostrości i surowości (""Shitload O'Money""), nieprawdopodobnie łatwo zapadających w ucho chórkach (""Losing My Insanity""), hymnach o niebiańskiej wprost wzniosłości (""Alone In Heaven""), poruszających emocje balladach (""Don't Be Mean""), zbudowanych na głębokim lirycznym fundamencie, a zaprezentowanych z imponującą pasją, dającą słuchaczowi nieodparte wrażenie, że to coś więcej niż tylko muzyka. Każde słowo, każda linijka tekstu, każdy gitarowy riff, solo klawiszy, zagrywka perkusyjna, kryją w sobie coś do odkrycia.
|