Krzysztof Klenczon (1942-1981), kompozytor, piosenkarz, gitarzysta. Równoprawny lider zespołu Czerwone Gitary (obok Seweryna Krajewskiego), z którym święcił największe artystyczne triumfy. Szef grupy Trzy Korony, solista. Przedwczesna, tragiczna śmierć, uczyniła z niego postać kultową. Artystyczną karierę - po wcześniejszych próbach - rozpoczął w formacji Niebiesko-Czarni, z którą wystąpił w 1963 roku na legendarnym koncercie w paryskiej Olympii. Potem szybko został filarem Czerwonych Gitar, zespołu, który prowadził wspólnie z Sewerynem Krajewskim. Krzysztof napisał wiele przebojów popularnej grupy, porównywanej w Polsce do The Beatles: Nikt na świecie nie wie, Taka jak ty, Matura, Kwiaty we włosach, Nikt nam nie weźmie młodości, Powiedz stary gdzieś ty był. Idąc za analogią do Wielkiej Czwórki, widownia przydzieliła liderom Czerwonych Gitar odpowiednie role: Seweryn był "polskim McCartneyem", Krzysztof - "polskim Lennonem". Przypisywano mu też postawę "buntownika" (w przeciwieństwie do "grzecznego Krajewskiego"), czemu przeczył szereg nastrojowych ballad autorstwa Klenczona: Jesień idzie przez park, Wróćmy na jeziora, Biały krzyż. Beatlesi rozpadli się w 1969 roku. Swoją sensacyjną decyzję o odejściu od Czerwonych Gitar -znakomita grupa była u szczytu popularności - Krzysztof Klenczon ogłosił 31 stycznia 1970. Nigdy już nie poznamy prawdziwego motywu tej decyzji. Mówi się o ingerencji osób trzecich, żywo zainteresowanych rozbiciem nie tylko twórczego związku Klenczon/Krajewski, ale w ogóle samych Czerwonych Gitar - dla własnych, raczej mętnych, interesów. Sam Krzysztof wyjaśniał: "Na decyzję o odejściu złożyły się różnice w poglądach artystycznych Seweryna i moich". Tymczasem przyjaciel i partner kontrował: "Nie przeszkadzaliśmy sobie. Uzupełnialiśmy się". Czas pokazał, kto miał rację. Krzysztof założył zespół Trzy Korony i rzeczywiście spróbował brzmień bardziej agresywnych. Ale stylistyka jego kompozycji nie odbiegała od tego, co robił dotąd w Czerwonych Gitarach. Dowodzą tego najpopularniejsze utwory nowej formacji: 10 w skali Beauforta, Spotkanie z diabłem oraz - przewrotne epitafium dla przedwcześnie przerwanej kariery - Nie przejdziemy do historii. Trzy Korony nagrały tylko jeden album. Krzysztof zostawił jeszcze po sobie rozproszone nagrania radiowe (w naszej kolekcji prezentujemy najciekawsze z nich), po czym… wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. W praktyce oznaczało to koniec jego artystycznej drogi. Żadna z prób "powrotu" - podejmował ich pod koniec dekady kilka - nie była udana. Nagrał w USA jeden album, ale nie zrobił on wrażenia ani na Amerykanach, ani na jego starych fanach. Tych zaś Krzysztofowi nie brakowało i chętnie występował przed nimi w polonijnych salach. Dobroczynny koncert w klubie "Milford" w Chicago (25 lutego 1981 roku), impreza charytatywna na rzecz polskich dzieci, był ostatnim w życiu Krzysztofa Klenczona. Wracając do domu stał się przypadkową ofiarą pijanego kierowcy. Kilka tygodni później - 8 kwietnia - zmarł w wyniku poważnych komplikacji powypadkowych. Krzysztof Klenczon przeżył Johna Lennona o niecałe pół roku - analogia znalazła swoją przewrotną, tragiczną pointę. Planował powrót do Polski, zaś atmosfera panująca w kraju w 1981 roku mogła mu ułatwić ostateczną decyzję. Gdyby tutaj powrócił, zająłby z pewnością ważne miejsce na panteonie polskiej muzyki popularnej. Nie brakowało mu talentu melodycznego, zaś w pamięci fanów pozostał - z jednej strony - równorzędnym filarem Czerwonych Gitar, z drugiej zaś, bezkompromisowym, nawet jeżeli nieco zagubionym, "młodym gniewnym" ery big beatu. Na pewno znalazłby tu sobie miejsce. Niestety… W kilka miesięcy po śmierci Krzysztof został pochowany w rodzinnym grobie w Szczytnie. W dziesiątą rocznicę śmierci artysty zorganizowano w jego rodzinnym miasteczku koncert poświęcony jego pamięci - wystąpiła m.in. Maryla Rodowicz oraz Żuki, zespół imitujący brzmienie The Beatles i Czerwonych Gitar. Imprezy poświęcone pamięci Krzysztofa Klenczona odbywają się od tamtej pory cyklicznie, a w pamięci fanów pozostanie on na zawsze archetypalnym polskim rock'n'rollowcem. Szkoda piosenek, których nigdy nie napisał. Szkoda, że wyjechał do Ameryki. Szkoda też, pomimo wszystko, że odszedł od Czerwonych Gitar, albo że odszedł tak wcześnie. Lecz nawet jeżeli błądził, to przecież szukał, a nie ma chyba nic bardziej ludzkiego. Miał odwagę podejmować niezależne decyzje, nie bał się szukać własnej drogi. Jak sam zresztą śpiewał (słowami Jonasza Kofty): "będziemy błądzić, będziemy kluczyć - daleka droga". Jego własna droga, droga artysty i droga człowieka, okazała się boleśnie krótka. Lecz "stanąć w miejscu, to zostać w tyle". Tak, przyjaciele. Tak, przyjaciele… Daniel Wyszogrodzki
|