SLAYER: Diabolus In Musica Jak zmieniać, to na całego - pomyśleli panowie ze Slayera i dokonali w swoim graniu dość radykalnej wolty. Gdyby zabawić się w księgowego, sytuacja wyglądałaby następująco: na jedenaście utworów mamy tylko jeden naprawdę szybki ("Point"), dwa szybkie połowicznie ("Bitter Peace", "Scrum") i resztę, po wykonaniu której zdecydowanie nie wywiozą perkusisty erką. A wszystko to po bezkompromisowym "Divine Intervention". Nie tam jednak należy szukać przyczyn takiego stanu rzeczy. Właściwym tropem jest oryginalna część "Undisputed Attitude", prawdopodobnie wtedy zasmakowali w spokojniejszym graniu. Opartym bardziej na hardcore niż thrashu, z całkiem sporą dawką melodyjności (widać to najlepiej w sabbathowym "Overt Enemy"). Śpiew, zamiast bezlitosnego nadwerężania strun głosowych, zamienił się tu w skandowanie, jeśli dodać do tego hiphopowe źródła rytmiki ("Stain Of Mind"), skojarzenia mogą pójść w zupełnie dziwnych kierunkach. Generalnie numery przywodzą na myśl albo mało aktywną już dziś scenę brooklińską, albo crossover, do jakiego przyzwyczaili nas na przykład Suicidal Tendencies. Słowem - Slayer nowych kierunków nie wytycza. Co nie znaczy, że pogrywa nieświeżo. Kerry twierdzi, że nie oglądali się na nikogo. Wierzę, że złagodzenie ich grania nastąpiło w sposób naturalny. Jeżeli tylko zwolnimy ich z roli strażników świętego ognia thrashu, pozwolimy iść nową drogą, zobaczymy, że nagrali przyzwoitą płytę. Bo niech no który zmajstruje takie klasyczne riffy, jak w "Bitter Peace", "Overt Enemy" czy "Desire"... Zmienili się, ale lustra do golenia wyrzucać nie muszą. BARTEK KOZICZYŃSKI "Teraz Rock"
|