LOW: The Great Destroyer Gdyby w 1994 roku zespół Low z Duluth w stanie Minnesota, założony przez małżeństwo Mormonów Alana Sparhawka (gitara, śpiew) i Mimi Parker (perkusja, śpiew) odbyło podróż w przyszłość i usłyszało swój siódmy, najnowszy album "The Great Destroyer", pewnie nie posiadałoby się ze zdziwienia. Ich dwie pierwsze płyty "I Could Live With Hope" i "Long Division" były błyskotliwymi ćwiczeniami w zakresie rockowego minimalizmu i ozdobą sytuującego się w kontrze do grunge'u nurtu slowcore, zawdzięczając swoją stylistyczną tożsamość po trochu Swans, Joy Division, Suicide i Galaxie 500. Odkrywając w miarę upływu lat coraz to nowe obszary rockowej ekspresji i ewoluując po części pod wpływem współpracujących z nimi producentów - od nowojorczyka i ich odkrywcy Kramera, przez Steve'a Albiniego ("Secret Name", 1999), po Dave'a Fridmanna (The Flaming Lips, Mercury Rev, The Delgados) - Low pod opieką tego ostatniego stał się po cichu, bez medialnych fanfar jednym z najciekawszych zespołów amerykańskich - wystarczy przesłuchać dwa ostatnie albumy, "Things We Lost In The Fire" (2001) i właśnie "The Great Destroyer", aby podpisać się pod tą oceną. Aby zaś przekonać się, jak długą drogę przebyło to trio (którego trzecim muzykiem został basista Zak Sally), dość sięgnąć po wydaną w kilka miesięcy temu składankę "A Lifetime Of Contemporary Relief: 10 Years Of B-Sides & Rarities". To samo - choć w spsób o wiele bardziej dyskretny i uporządkowany - zdradza zresztą "The Great Destroyer". Mroczny "Monkey", jakby mix Joy Division i Pixies, sąsiaduje z sięgającą złotej epoki wokalnych harmonii i gitarowych brzmień The Byrds i The Mamas and the Papas "Californią"; psychodelia noir a la Spacemen 3 w postaci "Everybody's Song" kontrastuje z nibyfolkowymi balladami "Silver Rider" i "When I Go Deaf", przywołującymi na myśl trio Peter, Paul and Mary; "Just Stand Back", który mógłby pochodzić z którejś z solowych płyt Johna Lennona zderza się z "Broadway (So Many People)", gdzie Low sprzed 10 lat spotyka się z dotkniętym agorafobią Simonem & Garfunkelem. Ale to są tylko skojarzenia. Wielość odniesień w niczym nie narusza integralności i stylistycznej tożsamości Low. Każdy smakosz rocka powinien posiadać ten album.
|