Sufjan Stevens przejdzie bez wątpienia do historii, jeśli starczy mu życia i talentu, by zrealizować 50 albumow, poświęconych 50 stanom Ameryki. Druga z tego cyklu płyta, poświęcona Illinois, każe życzyć Stevensowi długiego życia, by swoj projekt doprowadził do konca. W 2003 roku powstał pierwszy z owych stanowych albumow, "Greetings From Michigan: The Great Lakes State" i został uznany za jedno z najważniejszych wydarzen muzycznych na niezależnej scenie. Dopełnił go wydany rok poźniej "Seven Swans", wprawdzie nie poświęcony jakiemuś konkretnemu stanowi, ale za to refleksjom i rozważaniom o historii, ideałach, nadziejach, snach i koszmarach Ameryki. Po tym rownie wybitnym muzycznie i literacko intermedium (a może nieco spoźnionym wstępie do owego gigantycznego projektu?) Stevens wziął pod lupę Illinois, a w szczegolności jego stolicę Chicago, a rezultatem jest najnowszy album "Come On Feel The Illinoise". Jest tu coś o muzykach, takich jak Jelly Roll Morton i Louis Armstrong, ktorzy przybywali tu z Nowego Orleanu i przywieźli z sobą jazz, jest coś o gangsterach, wielkiej światowej wystawie kolumbijskiej, słynnym wieżowcu Sears Tower, ludziach z przeszłości, tak roznych jak Carl Sandburg i osławiony seryjny morderca John Wayne Gacy Jr., jest tu rownież coś o licznej w tym mieście Polonii i szczegolnie uroczystych tu obchodach Dnia Pułaskiego. A wszystko to podane w niezwykle roznorodnej i bogatej oprawie muzycznej, czerpiącej praktycznie ze wszystkich istniejących w Ameryce gatunkow muzyki ludowej i popularnej. Od folku (o oczywistym tu połnocnym odcieniu), przez rock i elementy jazzu, po musical i wodewil. Co ciekawe, w przypadku tego artysty nie ma mowy o porywaniu się z motyką na słonce. Stevens - od początku swej kariery wspołpracujący z grupą rodzinną Danielson Famile - już dwoma pierwszymi swoimi albumami "Sun Came" (2000) i "Enjoy Your Rabbit" (2001) udowodnił, że jest wybitnym kompozytorem, multiinstrumentalistą (na "Michigan" grał na 20 instrumentach) i utalentowanym poetą, obdarzonym niebywałym zmysłem obserwacyjnym. Nie jest on przy tym jakimś amerykanskim odpowiednikiem Mike'a Oldfielda. Pod względem technik nagraniowych najbliżej mu do Stereolabu (choć akurat na "Illinoise" jest to mniej oczywiste), ale przede wszystkim do Jima O'Rourke'a, członka Sonic Youth, ktory indywidualnie od kilku lat realizuje podobnie ambitny projekt: cykl albumow, z ktorych każdy poświęcony jest jakiemuś filmowi kultowego reżysera Nicolasa Roega.
|