Przyzwyczailiśmy się, że artyści z Islandii to ponure smutasy, grające powolne, ciche, delikatne dźwięki (Sigur Ros, Mum, Johann Johannsson...) i tylko Björk czasami temu stereotypowi przeczyła. Tymczasem na tej niemal bezludnej wyspie zdarzają się także naładowani dynamitem rockmeni, czerpiący zarówno z post-punka i nowej fali lat 80-tych, nowojorskiego noise'u jak i mrocznego bluesa. Fakt, że muzycy musieli dużo słuchać Jesus And Mary Chain, My Bloody Valentine, Sonic Youth, Suicide czy Birthday Party pozostaje bezsporny już po przesłuchaniu jednego utworu, gdzie wszystkie te wpływy mieszają się, owiane jednak mroźnym islandzkim powietrzem.
[...more...]